Syria: Czego nie oznacza przebaczenie

Aleppo, Syria. Photograph shared by IHH Humanitarian Relief Foundation on Flickr (CC BY-NC-ND 2.0)

„Chciałabym, żeby chociaż jeden ze zwolenników podejścia ‘wybacz i zapomnij’ mógł zagwarantować, że to przebaczenie uchroni Syrię przed powtórką tego szaleństwa, a nie będzie tylko nagrodą dla morderców,” pisze Marcell Shehwaro. Dzieci na ulicy w syryjskim Aleppo. Zdjęcie: IHH Humanitarian Relief Foundation na Flickr (CC BY-NC-ND 2.0)

Ten post jest częścią specjalnej serii artykułów autorstwa blogerki i aktywistki Marcell Shehwaro, opisujących codzienne życie w Syrii trawionej trwającym nadal konfliktem zbrojnym pomiędzy siłami popierającymi obecny reżim a tymi, które dążą do jego obalenia.

Na początku byłam piękna, ponieważ przepełniało mnie potężne piękno rewolucji i wiara w to, że jesteśmy tutaj, by coś zmienić, i że wprowadzenie tych zmian nie będzie nigdy możliwe przy pomocy nienawiści. Nie mieliśmy innego wyboru, mogliśmy tylko czekać, aż inni przełamią milczenie i upokorzenia, i przyłączą się do nas. Wierzyliśmy, że każdy ma swoje proroctwo, i że musimy czekać na pierwszy krzyk tych narodzonych na nowo. Czekaliśmy więc.

Mieliśmy wystarczająco dużo luksusu, wygody i jasności spojrzenia, a także dodatkowe miejsce na jeszcze więcej smutku. Kiedyś śledziłam w mediach społecznościowych zdjęcia poległych żołnierzy państwowej armii. Denerwowałam się, gdy ludzie naśmiewali się z ich śmierci. Czytałam komentarze matek, braci, sióstr, przyjaciół, dziewczyn. Zmarli byli zwykle przystojnymi, dwudziestokulkuletnimi mężczyznami. Stało się to moją obsesją – odwiedzałam ich osobiste strony, żeby dowiedzieć się więcej na temat prawdziwej osoby kryjącej się za maską ofiary lub mordercy, lub za obiema.

„Mieliśmy wystarczająco dużo luksusu, wygody i jasności spojrzenia, a także dodatkowe miejsce na jeszcze więcej smutku. Kiedyś śledziłam w mediach społecznościowych zdjęcia poległych żołnierzy państwowej armii. Denerwowałam się, gdy ludzie naśmiewali się z ich śmierci. Czytałam komentarze matek, braci, sióstr, przyjaciół, dziewczyn.”

Niektórzy wyraźnie przeszli pranie mózgu. Uważali nas za bandytów lub wandali wspieranych przez Izrael, stanowiących zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju. Kraju, który według nich zwycięży wrogów dzięki mądrości Pana Prezydenta, o którym wiedzieli tylko tyle, że jest niezastąpiony. Mieli tak wielką obsesję na punkcie obrony kraju, że zdołali go zniszczyć.

Inni prowadzili sekciarski dyskurs, przepełniony strachem i nienawiścią. Wierzyli, że ich ujarzmimy; że naszym celem wcale nie jest demokracja; że kierują nami złe zamiary wobec nich, ich rodzin i ich sekt; że połkniemy ich, jeśli oni nie połkną nas pierwsi.

Jeszcze inni—ich profile było najtrudniej oglądać—byli nerwowi w obliczu nadchodzącej śmierci. Odliczali godziny do dnia odprawy, na ktorą nie mogli zabierać swoich matek, czekających cierpliwie na obietnice zwolnienia ze służby i powrotu, które nigdy nie miały być spełnione.

Wtedy jeszcze byłam skłonna uważać ich, tak jak nas, za ofiary reżimu, który zmusił nas do wyjścia na ulice i próby obalenia go, a ich do zabijania nas, żeby utrzymać prezydenta przy władzy.

Z czasem lista poległych była już zbyt długa, bym mogła dalej śledzić ich profile i ich osobiste ofiary. Zatrzymani i męczennicy. Biegałam od jednego pogrzebu do następnego. Zabijali zbyt wielu z nas i ten ciężar stał się dla mnie zbyt wielki. Bieda i pranie mózgu nie starczały już za wytłumaczenie. Strach przestał być wystarczająca wymówką dla tej bezwzględnej maszyny do zabjania. Dla mnie zaczęli się powoli stapiać z mordercą, jego twarzą, jego dziełem i z wszystkim, co go dotyczyło. W moich oczach wszyscy stali się Baszarem Al-Asadem, a nie tylko jego ofiarami. Powoli sam zaczął się wycofywać w zacisze swojego pałacu, a najprawdziwszą manifestacją jego i jego reżimu stał się ten funkcjonariusz, który w więzieniu stosuje tortury, ten żołnierz na polu bitwy, ten helikopter w przestworzach.

Zostało nam już niewiele energii i nie starczało jej, by walczyć ze sobą, by zwalczać chęć upraszczania, sprowadzania ich do roli zwykłych „morderców”. Zbyt meczące stały się próby uważania ich za nam podobnych, w miarę jak my stawaliśmy się bardziej podobni do nich—morderców, niż oni do nas—ofiar.

„W moich oczach wszyscy stali się Baszarem Al-Asadem, a nie tylko jego ofiarami. Powoli sam zaczął się wycofywać do zacisza swojego pałacu, a najprawdziwszą manifestacją jego i jego reżimu stał się ten funkcjonariusz, który w więzieniu stosuje tortury, ten żolnierz na polu bitwy, ten helikopter w przestworzach.”

Byli tą osobą, której torturowanie kogoś do śmierci sprawia przyjemność. Byli tą osobą, która wydała rozkaz użycia broni chemicznej albo zasztyletowania dziecka w Huli, w pobliżu Homs. Masakry, która odebrała nam wszelką zdolność do zwalczania nienawiści. Nienawiść stała się częścią naszej walki o istnienie. Potrzebowaliśmy gniewu, by przetrwać, by ponownie uświadomić sobie, że wymierzona w nas przemoc nie jest „normalna” czy „zwyczajna”. Potrzebowaliśmy gniewu, by wyzwolić nasze życia, by odmówić poddania się śmierci. „Warto żyć”: może to prawda, ale w tym życiu nie ma już wystarczająco dużo dobra, by pozwolić mordercy i ofierze żyć obok siebie.

Od tego momentu nie przejmowaliśmy się już zabijaniem ich.

Logiczną konsekwencją tej nienawiści było pojawienie się ISIS. Znów zaczęliśmy odczuwać strach w miejscach, dla których odzyskania przelaliśmy już tak wiele krwi. W Syrii nie ma nic za darmo; wszystko ma swoją cenę, zwłaszcza Twoje prawa. Znów jestem w punkcie wyjścia, próbując sympatyzować z tym nowym wrogiem. Tym razem wyjaśniam sobie, że to są ofiary przemocy i nienawiści. Ofiary ze słuszną sprawą, występujące przeciwko światu, który zignorował ich i wszystko, przez co musieli przejść.

Niektórzy się zradykalizowali. Dla nich byliśmy niewiernymi popieranymi przez USA i dążącymi do zniszczenia Lewantu. Innych motywowała nienawiść, strach, gniew i wiara, że tylko oni chronią Państwo Islamskie. Jeszcze inni byli zafascynowani widokiem zagranicznych żołnierzy w pełnym uzbrojeniu, kontrastującym z ich własną, prymitywną bronią i nieregularnym zaopatrzeniem. To byli nastolatkowie, którzy uważali, że ISIS to rozgrywka w Counter Strike'a w realu. Niektórzy z nich jeszcze do wczoraj byli „jednymi z nas”, ofiarami jak my, dopóki nie znudziło ich granie tej roli i nie zdali sobie sprawy, że i tak już po nich, po czym zdecydowali, że wolą umrzeć jako mordercy niż jako ofiary.

„Innych motywowała nienawiść, strach, gniew i wiara, że tylko oni chronią Państwo Islamskie. Jeszcze inni byli zafascynowani widokiem zagranicznych żołnierzy w pełnym uzbrojeniu, kontrastującym z ich własną, prymitywną bronią i nieregularnym zaopatrzeniem. To byli nastolatkowie, którzy uważali, że ISIS to rozgrywka w Counter Strike'a w realu. . . .”

Z czasem—tym razem znacznie szybciej—przyzwycziłam się do tego cyklu ofiara/morderca. Zapomniałam o współczuciu i winie, którą odczuwałam, zastanawiając się, czy możemy ze swojej strony zrobić coś, żeby oni nie stawali się coraz bardziej szaleni.

Stali się naszymi wrogami. Nie zostało mi już zbyt wiele energii na opłakiwanie. Ta resztka, którą jeszcze miałam, nie starczała na setki ofiar, które codziennie umierały, mimo że same nikogo nie zabiły. Teraz obsesyjnie zastanawiam się nad tym, co możemy dzisiaj uznać za sprawiedliwość. Jak możemy zadecydować, kto jest ofiarą represyjnego reżimu, lokalnego lub uniwersalnego, a kto jego twórcą i prorokiem? Jaka kara jest sprawiedliwa dla pionka w tej grze władzy, pieniędzy i strachu?

Chciałabym, żeby dusza rewolucji wystarczyła mi do tego, by im wszystkim wybaczyć, choćby tylko „na sali sądowej w mojej głowie”.

Chciałabym, żeby chociaż jeden ze zwolenników podejścia „wybacz i zapomnij” mógł zagwarantować, że to przebaczenie uchroni Syrię przed powtórką tego szaleństwa, a nie będzie tylko nagrodą dla morderców.

Chciałabym, żeby to przebaczenie nie oznaczało naszego współudziału w zapominaniu o prawach tych, których już nie ma, prawach ofiar, prawach najsłabszych. Chciałabym móc nienawidzić reżimu po tysiąckroć i jednocześnie znaleźć tysiąc wymówek dla jego aniołów śmierci. Chciałabym móc śmiertelnie nienawidzić ISIS i jednocześnie znaleźć tysiąc wymówek dla jego nastoletnich żołnierzy.

Jednak jestem zmuszona odczuwać gniew. Jestem wściekła, że przeżyłam. Jestem wściekła na siebie, że nie mogę zmienić tego, co było, ani tego, co nastąpi.

Możecie opłakiwać każdą ze stron, ile tylko się da, na dowolnym poziomie smutku czy hipokryzji. Nieważne, czy chodzi o osobę, która nadal walczy na froncie w imię reżimu, czy taką, która ślubowała lojalność ISIS. Możecie nawet opłakiwać obie, jeśli nadal macie na to wystarczająco dużo miejsca. Nie możecie jednak wykorzystywać tego cylku ofiara/morderca i nas w nim zamykać. Naciskać na nas, dopóki nie zapomnimy, kim byliśmy i co straciliśmy. Zmuszać nas, byśmy przebaczyli i zapomnieli. Nie możecie robić tego wszystkiego bez udowodnienia nam, że to przebaczenie sprawi, że historia się nie powtórzy.

Nie możecie robić tego wszystkiego bez wyjaśnienia nam, jak Wasze stanowisko – w równej odległości od wszystkich stron konfliktu – może zagwarantować choć trochę sprawiedliwości.

Rozpocznij dyskusję

Autorzy, proszę Zaloguj »

Wskazówki

  • Wszystkie komentarze są moderowane. Nie wysyłaj komentarza więcej niż raz, gdyż może to zostać zinterpretowane jako spam.
  • Prosimy, traktuj innych z szacunkiem. Komentarze nieprzywoite, obraźliwe lub atakujące inne osoby nie będą publikowane.