Zaskoczony korespondent BBC w Bogocie w niedawno opublikowanym artykule opisuje własne doświadczenie z podziałem socjoekonomicznym, którego rząd używa do klasyfikowania biorców pomocy publicznej i który równocześnie pokazuje, jak Kolumbijczycy postrzegają się nawzajem, czy też – mówiąc szczerze – wzajemnie się dyskryminują.
Klasom przypisane są numery od 1 do 6, gdzie 1 oznacza najniższe położenie socjoekonomiczne, a 6 – najwyższe. Jednak w zbiorowej świadomości Kolumbijczyków funkcjonują określenia takie, jak „klasa 0″ czy „klasa 10″, odnoszące się do grup, które znajdują się na przeciwnych biegunach kolumbijskiego społeczeństwa – społeczeństwa uznawanego za jedno z najbardziej dotkniętych problemem nierówności w regionie i na świecie.
„Możliwość kategoryzowania innych przy pomocy klas wpisuje się w tożsamość Kolumbijczyków do tego stopnia, że w poszukiwaniach partnera życiowego klasa pojawia się w ogłoszeniach obok płci, budowy ciała czy wieku” – zaznacza w rozmowie z dziennikarzem BBC socjolog Consuelo Uribe. Ponadto, wskazuje ona, że „jednym z namacalnych skutków systemu klasowego jest zwiększenie segregacji socjoprzestrzennej w kolumbijskich miastach, co doprowadziło do sytuacji, w której coraz rzadziej dochodzi do koegzystencji przedstawicieli różnych klas społecznych w tym samym miejscu”.
En todos los países hay diferencias sociales, pero en Colombia a Ud le marcan el estrato hasta en la factura.
— Juan Esteban Ospina (@EOspinaSr) September 23, 2014
Różnice społeczne istnieją w każdym państwie, ale w Kolumbii klasa społeczna zaznaczana jest nawet na rachunkach.
— Juan Esteban Ospina (@EOspinaSr) September 23, 2014
Debata na temat podziału klasowego, który sięga lat dziewięćdziesiątych, toczy się w środowisku kolumbijskiej inteligencji już od jakiegoś czasu. Dla przykładu, w 2013 roku Oskar Nupia, bloger współpracujący z portalem informacyjnym La Silla Vacía, opowiadał się za jego eliminacją, zdając sobie równocześnie sprawę z kosztów zastąpienia go innym systemem. Wypowiedział się także na temat nadużywania stosowania podziału:
Klasy socjoekonomiczne prowadzą do większej segregacji społecznej. Dowodzi tego sytuacja w niektórych miastach (patrz tutaj). To, czego nie sposób zrozumieć, to fakt, że władze lokalne i krajowe w wielu przypadkach mają za hasło wyborcze eliminację segregacji społecznej, tymczasem podział klasowy służy im do rozdzielania subsydiów i tworzenia polaryzacji politycznej.
Nie oznacza to bynajmniej, że Kolumbijczycy są w Ameryce Łacińskiej odosobnieni ze swoją tendencją do dyskryminacji. Wyniki badania przeprowadzonego przez meksykańską Radę Narodową na rzecz Zapobiegania Dyskryminacji (Consejo Nacional para Prevenir la Discriminación – Conapred) wskazują, że „najczęstszymi przyczynami dyskryminacji są ubóstwo, kolor skóry, preferencje seksualne, wykształcenie i sytuacja ekonomiczna”. Portal Animal Político tak komentował powyższe rezultaty:
Poziom rasizmu, jaki ma miejsce między rodakami w kraju o tak różnorodnych, wymieszanych korzeniach etnicznych, jest imponujący. Populacje najbardziej narażone na dyskryminację w Meksyku to ludność rdzenna, homoseksualiści i niepełnosprawni fizycznie czy umysłowo. Czego potrzeba, żeby przezwyciężyć tę przypadłość, na którą meksykańskie społeczeństwo nadal cierpi w XXI wieku?
Odczuwaną przez niektórych potrzeba dyskryminowania innych i jednocześnie niepozostawienia żadnych wątpliwości co do tego, że dyskryminujący jest – albo przynajmniej czuje się – lepszy od innych, doskonale oddaje używany przez Meksykanów termin „mirrey“, używany do określania osób żyjących na pokaz. To w Meksyku funkcjonują również “nacos” – osoby o ograniczonych środkach do życia i „riquillos” lub „fresas”, posiadacze pokaźnych majątków.
W Peru, wielokulturowym i wieloetnicznym państwie z długą historią rasizmu i dyskryminacji, sytuacja wygląda podobnie, a nawet gorzej, ponieważ czasami dyskryminujące postawy są akceptowane, a nawet powielane w środkach masowego przekazu. Niedawno na satyrycznym portalu El Panfleto opublikowano artykuł, poświęcony zwyczajowi określania przez media mieszkańców zamożnych dzielnic mianem „mieszkańców” -„vecinos”, podczas gdy osoby zamieszkałe w mniej uprzywilejowanych częściach miast nazywane są „osadnikami” – „pobladores”. W tekście znalazło się dziesięć „wskazówek” dla dzienikarzy, które podpowiadają, jak postępować w konkretnych przypadkach. Oto niektóre z nich:
1. Jeżeli pochodzi z Huancavelica i protestuje (ale nie jest inżynierem w jednej z kopalni): OSADNIK.
2. Jeżeli pochodzi z La Molina i protestuje w obronie studenta (ale nie jest gospodynią domową): MIESZKANKA.
10. Na koniec – żelazna zasada: nigdy, PRZENIGDY, nie nazywaj mieszkańcem kogoś, kto protestuje przeciwko kopalni… A zwłaszcza, jeśli pochodzi z gór – to OSADNIK.
Warto zaznaczyć, że Huancavelica to jeden z najbardziej zasobnych w węgiel, ale jednocześnie najbiedniejszych regionów z najmniej rozwiniętą infrastrukturą. Natomiast jeśli chodzi o La Molina, jest to dzielnica Limy, zamieszkiwana w większości przez rodziny należące do klasy średniej i wyższej.
Z drugiej strony Argentyna, państwo dużo bardziej jednorodne pod względem etnicznym, również zmaga się z problemem dyskryminacji. Micaela Urdinez, która prowadzi bloga „El vaso medio lleno” – „Szklanka do połowy pełna” na portalu dziennika La Nación de Buenos Aires, przy okazji kampanii prowadzonej przez fundację „Encontrarse en la diversidad” – „Spotkanie w różnorodności” w październiku 2013 r. pisała:
Ile razy zdarzyło nam się usłyszeć słowa: “czarnuch”, “pedał”, “laska”, “down”, “poczwara”, “Mongoł”, bez zastanowienia się nad ich konsekwencjami? Właśnie dlatego pragnę ocalić przekaz tej kampanii, który wskazuje, że „jeżeli nie chcemy popełnić błędu, powinniśmy pytać, jak dana osoba życzy sobie być określana”.
W innej publikacji podkreśla wagę uprzedzeń i przybliża niektóre dane, dotyczące dyskryminacji w Argentynie:
Według Narodowej Mapy Dyskryminacji, zaprezentowanej przez Inadi pod koniec 2013 roku, główne powody dyskryminacji w naszym kraju są związane z poziomem socjoekonomicznym, statusem imigranta, kolorem skóry i wyglądem. Badanie wskazuje również, że do większości zachowań dyskryminujących dochodzi nie w sytuacjach kryzysowych, ale na co dzień – w szkole, pracy, miejscach publicznych.
Gdybyśmy zbadali pozostałe państwa regionu, z całą pewnością spotkalibyśmy z kolejnymi przejawami wzajemnej dyskryminacji. Catalina Restrepo, pracownik socjalny i autorka Global Voices, próbuje wyjaśnić takie podejście z perspektywy Kolumbii:
Korzenie tej sytuacji leżą w warstwie kontekstualnej, zwłaszcza kulturowej – przez lata słyszeliśmy starszych, którzy powtarzali:„Synu, zarób pieniądze. A jeśli nie zarobisz – zdobądź je w inny sposób”. W Kolumbii pieniądze nie są symbolem sukcesu, ale władzy, a tylko Kolumbijczyk zrozumie, co tak naprawdę znaczy w naszej kulturze władza. Wewnętrzny konflikt zbrojny i przemysł narkotyków, choć zadały wiele bólu, zakorzeniły także wyobrażenie łatwych pieniędzy i wizję „im więcej mam, tym więcej znaczę”. Mogę mieć większą kontrolę, jeśli pochodzę z „dobrej” rodziny. Nie bez przyczyny możemy w wielu miastach obserwować sceny (i mówię to bez cienia dyskryminacji) rodem z najbiedniejszych części afrykańskich pustyni, a tuż obok obrazy niczym z najbardziej luksusowych miejsc w Europie. I nie bez przyczyny wielu nastolatków marzy o byciu chłopakiem z najdroższym motorem czy dziewczyną, o której będą mówić, że ma najlepsze ciało.